niedziela, 12 lipca 2015

Cmentarna przygoda - rozdział 1

Zapach stearyny unosił się w wilgotnym powietrzu. Stałam pośrodku starego cmentarza, patrząc na zapadnięte groby przykryte burą płachtą gnijących liści. Mimo szarówki, ujrzałam w oddali ogromny krzyż rozświetlony blaskiem białych zniczy. Podążyłam ku niemu, zerkając na wąskie ścieżki, przy których znajdowały się zniszczone pomniki otoczone mistyczną aurą. Przy każdym z nich stał poszarzały posąg. Był tu monument kobiety, której dumną twarz wykrzywiał surowy grymas, statua anioła trzymającego z powagą długą trąbę i rzeźba dwójki dzieci, których buzie zamarły w niewinnym uśmiechu.
   Szłam wciąż przed siebie, a jakaś siła ściągała mój wzrok na każdy mijany posąg. Nagle ujrzałam figurę młodej dziewczyny. Jej pochylona, smutna twarz wzbudziła we mnie niepokój. Długa kamienna chusta spływała bezwładnie na jej ramiona, a szczupłe dłonie wskazywały pionową płytę. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach, lecz mimo to, pchnięta niewidzialną siłą, podeszłam bliżej i odsłoniłam zarośniętą bluszczem tablicę. Moim oczom ukazały się gotyckie litery, wyryte głęboko w zimnym marmurze. Zamarłam. Słysząc bicie własnego serca, przeczytałam drżącym głosem swoje nazwisko:
  Angie Saramego
   Urodzona 2 lutego 1997 r.
   Umarła, by żyć.
   Stałam w bezruchu, przyglądając się posągowi. Dopiero teraz jego oblicze wydało mi się znajome. Ujrzałam w nim swoją twarz. Wyciągnęłam wilgotną od potu dłoń i dotknęłam kamiennego policzka.
   Nagle wieko grobowca drgnęło i zaczęło przesuwać się w bok. Zerwał się silny wiatr, niosąc ze sobą odgłos zbiorowego krzyku. Nagie gałęzie starodrzewu zdawały się mu przygrywać, uderzając z siłą tarana o wilgotnym pnie. Grupki liści kręciły się wokoło, tworząc małe trąby powietrzne, a strzeliste tuje tańczyły smagane porywistym wichrem. Kamienne postacie, pogrążone dotychczas w wiecznym śnie,  skierowały szeroko otwarte oczy prosto na mnie. Wszystkie, niczym anielski chór, rozchyliły sztywne usta, by powtórzyć cmentarny ryk uwięziony w łacińskich słowach:
   O Fortuna!
   Velut Luna!
   Statu variabilis! 
   Nagle wiatr ustał i zapadła grobowa cisza. Posągi zamilkły, jednak tylko na sekundę. Po chwili rozchyliły usta i zagłuszając huczenie krwi w moich skroniach, zaczęły śpiewać rytmicznie przejmującą pieśń:
   Semper crescis, et decrescis, vita detestabilis
   Nunc obdurate, et tunc curat, ludo mentis aciem
   Egestatem, potestatem, dissolvit ut glaciem 
   Sors immanis, et inanis, rota tu volubilis. 
   Ich śpiew stawał się coraz głośniejszy i potężniejszy. Czułam, jak moje ciało przeszywa dreszcz. Patrzyłam struchlała na marmurowe twarze, zza których zaczęły wyłaniać się postacie ubrane w czerń. Przeniosłam wzrok na funeralny kondukt. Na jego czele szedł wysoki mężczyzna, który podtrzymywał drobną kobietę.
   Cmentarna pieśń zaczęła przybierać na sile. Stała się teraz bardziej wyrazista. Liczba śpiewających głosów zwiększyła się trzykrotnie. Miałam wrażenie, jakby cały cmentarz zbudził si, by zawtórować chórowi:
   Sors salutis!
   Et virtutis!
   Mihi nunc contraria!
   Est affectus!
   Et defectus!
   Semper in angaria! 
   Przyglądałam się żałobnikom, którzy szli powoli w moją stronę. Ich blade oblicza stały się bardziej widoczne. Zapuchnięte od płaczu twarze wykrzywiał grymas rozpaczy. Skupiłam wzrok i niespodziewanie rozpoznałam dwie z nich. Nagle cały świat zawirował wokół mnie, a bębny orkiestry zaczęły uderzać w samym środku głowy. Moje serce trzepotało niczym ranny ptak, który próbuje wzbić się do lotu. Chciałam krzyknąć, ale nie mogłam. Zupełnie jakbym straciła głos.
   Śpiew chóru rósł w siłę. Kobieta z mężczyzną podeszli do mogiły i pochylili się nad otwartym grobem. Krzyknęłam w ich stronę, ale donośny chór mnie zagłuszył: 
   Quod per sortem!
   Sternit fortem!
   Mecum omnes plangite!
   Nabrałam ponownie haust powietrza i zmuszając swe gardło do nieludzkiego wysiłku, zawyłam:
   -Maamo! Taato! Ja żyję!
   Chór zamilkł, a wraz z nim cmentarna orkiestra. Dwie pochylające się postacie nawet nie drgnęły. Wciąż patrzyły tępo w środek grobowca. Zerknęłam w stronę odsuniętej płyty. W ciemnościach, na samym dnie, leżało moje ciało - młode, blade, ubrane w białą, atłasową sukienkę. Długie brązowe opadały luźno na bordową poduszkę, trupią bladość policzków maskował delikatny makijaż, zamknięte powieki pokrywał zloty pyłek, a sine usta ożywiał różany błysk pomadki. Powiodłam wzrokiem po swoim sztywnym ciele i w splecionych dłoniach dostrzegłam bukiet konwalii. Świeże, białe dzwoneczki były jedyną rzeczą, w której tętniło teraz życie. Reszta... moje ciało... ja... były martwe. Nie mogłam na siebie patrzeć. Widok własnych zwłok napełniał mnie rozpaczą. Przeniosłam wzrok na żałobników, którzy stali po drugiej stronie grobu. Byli tu wszyscy, których znałam. Wujostwo, dalsza rodzina, sąsiedzi, nauczyciele, rówieśnicy ze szkoły, rodzice, Zuzka i...
   Serce obiło mi się o żebra. 
   A to kto?
   Młody mężczyzna, wyglądający na dwadzieścia kilka lat, lustrował mnie chłodnym spojrzeniem. Jego piękną twarz zdobiły śliczne brązowe kręcone włosy. Rysy Nieznajomego były szlachetne i stanowcze, jednak łagodził je niewielki , prosty nos i zmysłowe usta, które zdawały się być stworzone tylko do jednego. Onieśmielona powiodłam wzrokiem po jego sylwetce. Atletycznie zbudowane ciało mężczyzny podkreślał dopasowany, ciemnoszary płaszcz, którego pagony oraz postawiony kołnierz dodawały właścicielowi osobliwej tajemniczości. Każdy detal jego ubioru, łącznie z lekko rozpiętą koszulą i spodniami eksponującym smukłe nogi, wzbudzał w zachwyt.
   -Kim jesteś? Co tu robisz?- spytałam i usłyszałam, jak zadrżał mi głos.
   Młody mężczyzna spojrzał wymownie w stronę mamy, a ta zaczęła raptownie łkać. Jej przejmujący płacz sprawił, że łzy napłynęły mi do oczu. Widok tego, jak cierpi, był nie do zniesienia. Wstrząsały nią burzliwe spazmy. Męczyła się. Widziałam, że trawi ją ogromny ból. Nagle nabrała rozpaczliwy haust powietrza i wyrzuciła z siebie:
   -Angeles, córeczko! - I pochyliła się gwałtownie nad grobem. 
   Jej oczy tonęły w morzu łez, spływających po wykrzywionej twarzy. Klęczała bezwładnie, pożerając bolesnym wzrokiem najgłębsze zakamarki mrocznej nory. Niespodziewanie wyciągnęła ręce w dół wychyliła się raptownie, jakby chciała rzucić się w ciemność, gdzie spoczywały moje zwłoki. Struchlałam. Już niemal widziałam jej upadek, kiedy nagle Nieznajomy doskoczył i pochwycił ją wpół. Mama zlekceważyła go i wyrywała się z uporem w dół. Ignorowała jego silne ramię, zupełnie jakby nie istniał. On jednak skutecznie trzymał ją w talii tak, że nie miała z nim żadnych szans. Jego kształtne ciało prężyło się niczym struna, czoło rzeźbiły pionowe zmarszczki, a szczęki zaciskały się mocno, uwidoczniając stanowczość i siłę.
   -Jeszcze nie nadszedł twój czas - powiedział władczym głosem. -Jeszcze nie teraz, Angelico.- Gdy tylko wymówił te słowa, mama jęknęła i osunęła się na ziemię. Łkała niemo w bezruchu, oddychając coraz lżej i spokojniej. Jej zbolała twarz zmieniła się w obliczę porcelanowej lalki. Leżała bezwładnie niczym balon, z którego spuszczono powietrze. Zupełnie jakby wyciekły z niej wszystkie emocje, jakby podała się jakiejś zewnętrznej sile. Nieznajomy odszedł od niej i oparł się o pionową tablicę.
   -Kim jesteś? - ponowiłam pytanie, patrząc nieśmiało w jego chłodne oczy. 
   Mężczyzna potarł zmarszczone czoło.
   -A jak ci się wydaje, kim mogę być?
   -Nie wiem... - zawahałam się przez chwilę. - Mogę jedynie przypuszczać, że...
   -To nie przypuszczaj - przerwał mi dobitnie. - Tak będzie najlepiej, dla ciebie i dla mnie.
   Nie mogłam tak łatwo odpuścić. Choć nogi drżały mi w kolanach, moja ciekawość wzięła górę.
   -Jesteś... Masz coś wspólnego ze śmiercią, prawda? - powiedziałam łamiącym się głosem.
   Jego twarz stężała Stał w bezruchu, przyglądają mi się z zimną wyniosłością. Jego głębokie spojrzenie zaparło mi dech w piersi. Nagle uśmiechnął się cynicznie. 
   -Dam ci dobrą radę, dziewczyno. Nie zgaduj więcej.
   -Słucham? - spytałam cicho.
   -Nie masz pojęcia, kim jestem i niech tak pozostanie - oznajmił o odwrócił się, by odejść.
   -Czyli mam rację, tak? - Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej, lecz on zaczął się oddalać. - Poczekaj, odpowiedz mi! - wykrzyknęłam.
   Dałam krok w przód i... straciłam grunt pod nogami. Spadałam bezwładnie, mając wciąż przed oczyma jego piękną twarz. Była taka realna, znajdowała się tak blisko, zupełnie jakby mężczyzna spadał teraz ze mną w dół. Nie mogłam mu się oprzeć. Wyciągnęłam ku niemu dłoń i gdy miałam już dotknąć jego muśniętych wiatrem włosów, uderzyłam z hukiem o twardą powierzchnię.
   Łapczywie nabrałam haust powietrza i otworzyłam szeroko oczy. Oddychałam szybko, a serce waliło mi głucho. Zwilżyłam spierzchnięte usta językiem i rozejrzałam się dookoła. Widniało, a ja leżałam na drewnianej podłodze w skąpanym porannym słońcem pokoju. Odetchnęłam z ulgą. Przeciągnęłam się ostrożnie, sprawdzając, czy jestem w jednym kawałku. Całe szczęście, upadek z łóżka nie spowodował poważnego uszczerbku na zdrowiu.
   -Co za koszmar - jęknęłam, unosząc się na łokciach.
   ,,Ciekawe, czy sen w dzień osiemnastych urodzin ma jakieś znaczenie?" - pomyślałam i sięgnęłam ręką do szafki nocnej, z której wyjęłam stary sennik po babci.
   Przekartkowałam nerwowo pożółkłe strony i znalazłam literkę Ś. 
   Ślad..., ślina..., śmieci... śmierć. Śmierć bliskiego...
   Jest! Własna śmierć.
   Powiodłam palcem po linijce tekstu i przeczytałam na głos:
   -Widzieć siebie jako nieboszczkę wróży początek nowego życia albo wewnętrzną przemianę.
__________________________________________________
I jak Wam się podoba 1 rozdział?:)
Zapraszam do komentowania!